Pewnie zauważyliście, że ostatnio mnie prawie nigdzie nie ma, za co bardzo przepraszam, ale nie mam czasu nawet dla siebie. Plus te problemy... Po prostu wszystko złożyło się tak, że nie mam możliwości robić nic dla siebie, a tym samym dla was.
Przepraszam za brak postów i za brak komentarzy na waszych blogach, w chwili luzu najpierw postaram się nadrobić zaległości u was.
Pozdrawiam
Nadia
sobota, 24 października 2015
sobota, 3 października 2015
30. Miłość można zawsze stracić
Poniedziałek, 11:35
Ola właśnie wracała od lekarza z małym papierkiem w ręku, oznaczającym zdolność do pracy. Komendant musiał to dostać, bo inaczej nie pozwoliłby jej powrócić do pracy. Nie chodzi tu o jakiekolwiek przepisy, ojciec namówił ją, żeby sobie wzięła ten miesiąc wolnego ze swojego urlopu, a ona się w końcu dała przekonać. Znała go i wiedziała, po kim jest taka uparta, jednak miała nadzieję, że po przebytej rekonwalescencji odpuści jej te parę dni i pozwoli wrócić do pracy, to jedyne, co jej kiedyś dawało radość. Teraz pewnie pozwoli jej się oderwać od zmartwień, w końcu zaczęła dostrzegać, że Mikołaj coś kombinuje. Aż tak głupia nie była, miło było wiedzieć, że jej ukochany coś dla niej szykuje. Po chwili takich przemyśleń zganiła się, mimo wszystko nie powinna tak myśleć, pewnie szykuje coś dla córek i będzie ją chciał prosić o pomoc, albo po prostu wyraził swą opiekuńczość, przecież ostatnio przeszła przez dość niebezpieczną sytuację. Pewnie byłaby na niego zła, gdyby rzeczywiście chciał po prostu jej przypilnować i upewnić się, że nic jej nie jest, przecież już się pozbierała, do tego jest dorosła i raczej nie wracałaby do pracy, gdyby źle się czuła. Ale nawet jeśli mogłaby być zła, gdyby to była prawda, że chce ją pilnować, to i tak by się nie zdenerwowała. Skoro lubi z nim spędzać czas, to nie zależy jej, w jaki sposób, w każdym miejscu ma możliwość obserwowanie jego reakcji, zachowań, ogólnie może z nim przebywać, więc jej nie przeszkadza, jaki jest powód spędzania wspólnie czasu.
Kobieta po krótkim szukaniu kluczy w swojej torebce, która wydawałaby się nie mieć dna, włożyła metalowy przedmiot do zamku, przekręcając go. Nacisnęła drzwi i delikatnie otworzyła drzwi, za którymi zastała swój dom. Niby taki jak zawsze, jednak czuła, że coś powinna w nim zrobić. Skierowała się w stronę kuchni, odłożyła kartkę na stół i nalała sobie do szklanki sok. Oparła się o blat i zaczęła się przyglądać lodówce. Właściwie znowu miała odpłynąć do swoich przemyśleń, ale coś ją powstrzymało. Przecież jeśli będzie myślała o nim cały czas, to będzie bardziej cierpieć, jeśli dowie się, że nic do niej nie czuje. No chyba, że źle myśli.
Potrząsnęła energicznie głową, żeby odpędzić się od tych myśli, przecież miała tego nie robić. Podeszła do okna i oparła się o parapet. Ujrzała za szkłem to co zwykle: sąsiedni budynek, którego czerwona, matowa barwa nie umiała wywołać u Oli pozytywnych uczuć, drzewa, na których zostały pozostałości liści, samochody, najczęściej srebrne, a na koniec tego obrazka pozostali śpieszący się ludzie. Kobieta jednak nie umiała się zająć samym patrzeniem na ten widok, musiała się czymś zająć. Przejechała ręką po kamiennym parapecie, po tym spojrzała na swoją dłoń. Wtedy dojrzała wybawienie od swoich myśli: kurz. Mogła posprzątać! Szybkim krokiem podeszła do szafki, wyciągnęła swoją ścierkę i zamoczyła ją w wodzie. Postanowiła zacząć od wycierania kurzy, a pokoje sprzątała, według ustalonej reguły, jej początkiem była sypialnia. Wcześniej wzięła krzesło z kuchni, a teraz na nim stała i wycierała górną część szafy.
Takiego sposobu czyszczenia nauczyła ją mama, mówiła, że w ten sposób kurz nie spada na umyte już części pokoju, takie jak biurko, które znajdowało się niżej. Wspominała jeszcze wiele o sprzątaniu, w końcu spędzała dużo czasu w domu i miała związane z tym doświadczenie. Pamięta, jak kiedyś rozbiła jej ulubioną filiżankę mamy, bo chciała wytrzeć kurz z półki, a potem została zganiona. Pamięta ten moment, kiedy po policzku Joanny spłynęła łza. Wtedy nie wiedziała, o co chodzi, przecież mama ją zawsze uczyła, że trzeba dbać o porządek. Wojciech się bardzo zdenerwował, kiedy zobaczył żonę w takim stanie i okrzyczał małą Olę. Dziewczynka wtedy się skuliła, zaczęła przepraszać i łkać. Jej matka wtedy wzięła ją na swoje kolana, pogłaskała ją po swojej małej główce i powiedziała, że nic się nie stało. Dziecko wtuliło się w mamę, czuło, że nadal płacze, przez co same roniło łzy. Nie chciało, żeby mama płakała, ale nie mogło nic zrobić. Wtedy przyszedł ojciec, pozbierał szkło, szepnął coś do ucha Joasi, a ona jako odpowiedź ucałowała go w policzek. Nadal nie wie do końca, czemu jej rodzicielka płakała, ale była pewna, że ta filiżanka musiała coś znaczyć.
To był pierwszy raz, gdy widziała jej łzy, ale nie ostatni. Kiedy zdiagnozowali u niej nowotwór piersi, płakała. Młoda Wysocka stawała wieczorami przy futrynie drzwi i stała, patrząc na cierpienie matki. Chciała do niej podbiec, przytulić ją i poprosić, żeby nie była smutna, była wtedy dzieckiem, nie mogła zrobić nic więcej, nawet wtedy nie docierało do niej, że ją straci. Myślała, że jej przyjście nic nie da, skoro odtrącała jej tatę, który miał zawsze u niej łatwiej, przynajmniej z jej punktu widzenia. Stawała tam, patrzyła, a potem wracała do pokoju i płakała, cicho i bez świadków. Kiedyś nawet jej ojciec przyszedł do niej, a ona, wcześniej słysząc jego kroki, leżała w sposób, w którym nie zobaczy jej twarzy. Czuła, że nie powinna okazywać tych wszystkich uczuć. Parę dni później, kolejnego wieczoru znowu usłyszała dźwięk płaczu, tym razem mocniejszy. Potem dźwięk tłuczonego szkła. Swoimi krótkimi nóżkami szybko pokonała odległość dzieląca jej i pokój jej rodziców. Stanęła przy jak zwykle uchylonych drzwiach i dojrzała zrozpaczoną matkę, stojącą nad rozbitą porcelaną. Wysocki wtedy podszedł do żony i zamknął ją w swoich objęciach, chociaż się wyrywała. Płakała, a po policzku policjanta również spływały łzy. Mała Ola nie rozumiała, że matka ma złośliwy nowotwór piersi i, że szanse na przeżycie są małe. Poszła tylko do pokoju i płakała, bo wiedziała, że dzieje się coś niedobrego.
Po dłuższej walce jej matka przegrała walkę i straciła życie. Ola miała wtedy dziesięć lat. Tego dnia czekała przed szkołą na przyjazd ojca. Martwiła się swoimi ocenami, dostała jedynkę, pierwszą od jakiegoś czasu. Jednak nikt po nią nie przyjechał. Poszła więc pieszo do domu, po dwudziestu minutach doszła. Otworzyła drzwi swoim zestawem kluczy, za który wtedy dziękowała. Weszła do środka i od razu krzyknęła na cały głos:
- Już jestem mamusiu! - zawsze tak się z nią witała, bo widziała wtedy jej uśmiech. Jak opowiadała jej o swoich problemów, to ona uważnie słuchała i dociekała, czy przypadkiem nie koloryzuje. Jednak tym razem odpowiedziała jej cisza. Głucha i przerażająca. Rzuciła plecak na kanapę i zaczęła biegać po pokojach, szukając kogokolwiek. Nikogo nie było. Myślała, że ojciec jest w pracy, a mama, która zawsze była w domu, po prostu wyszła na chwilę. Miała zaraz wrócić. Dopiero o osiemnastej wrócił ojciec, czyli pięć godzin później. Był załamany, miał czerwone oczy. Nie zauważył córki stojącej w drzwiach, więc skierował się do salonu, w którym od razu rzucił się na kanapę. Ola podeszła do taty i zadała pytanie, którą dręczyło ją od wejścia do domu:
- Gdzie jest mamusia?
Mężczyzna podniósł wzrok na swoją córkę i położył rękę na jej ramieniu
- Mama nie wróci.
- Czemu? Zostawiła nas? - wtedy pierwszy raz od kilku miesięcy zaczęła płakać przy ojcu.
- Nie mogłaby tego zrobić. Ona umarła - powiedział tak, jak mu zalecił psycholog. Dziewczynka wtedy zaczęła płakać. Aż do dnia pogrzebu wracała do domu i szukała mamy, ale jej nie znajdywała.
Wojciech starał się jej pomagać, ale nie umiał, więc zapisał ją do pani psycholog, która pomagała też mu. Ola chodziła do psychologa, ale od początku była do niego źle nastawiona. Była smutna, że tatuś z nią coraz mnie rozmawia. Ale taka była kolej rzeczy. Po roku mężczyzna dostał awans w pracy, zaczął coraz więcej czasu spędzać na komendzie, odsuwając się od córki. Wciąż trudno było mu pogodzić się ze śmiercią żony, więc zatracał się w pracy. Dlatego też Aleksandra musiała dojrzeć szybciej, niż wszyscy inni. Kiedy poszła do innej szkoły, już całkiem zamknęła się w sobie, miała tylko jedną koleżankę z klasy, od której pożyczała zeszyty i czasem gadała. Reszta jakoś nie wchodziła w jej gusta, wszyscy byli tacy szczęśliwi, nabijali się ze wszystkiego, kiedyś nawet się śmiali z jej mamy. A jej mama była bardzo dobra za życia i nie akceptowała nabijania się z niej. Przez to mało przeżyła sytuacji z ludźmi, wcześniej nigdy nie zakochała się w nikim tak mocno jak w Mikołaju, w, jeszcze wtedy, żonatym facecie.
Trzeba przyznać, że ta śmierć aż tak nie wpływa na jej teraźniejsze życie, jej kontakty z ojcem poprawiły się, ogólnie stała się bardziej towarzyska i twardsza. Chociaż ta pierwsza miłość jest dość dziwna, naczytała się o miłości tyle książek, że była pewna, że się zakochała, ale często nie umiała opanować swoich emocji. Początkowo nawet wypierała się tego uczucia, jednak z czasem dało o sobie silnie znać i zaczęła czynić tak, jak jej mówiło serce. Pewnie dlatego zachowywała się czasem wobec niego tak niemile, po prostu nigdy wcześniej nie żyła tak aktywnie, nie miała tylu znajomych. A teraz przeszła jakieś załamanie po tych ostatnich wydarzeniach, dziwiła się, że to nie odstraszyło Mikołaja, ale chyba tacy są przyjaciele, nie zostawiają w potrzebie.
Ola powiesiła szmatkę na sznurek, żeby wyschła, po czym skierowała się do sypialni. Kiedy była w środku otworzyła szafę, a jej oczom rzuciła się przepiękna suknia, którą miała założyć już jutro. Specjalnie zbyła Mikołaja, który ją podwiózł, żeby tego nie zobaczył. Chciała na nim wywrzeć jak największe wrażenie. Szybko jednak zamknęła szafę, żeby nie powrócić myślami do ukochanego. Sprzątała mieszkanie przez cały dzień.
Ach, ten tytuł, na który nie miałam pomysłu.
Pozdrawiam Tyśka i Taką Miłość, którzy pomogli mi dostrzec me błędy. Postaram się je poprawić i czekam na więcej krytyki :D
Strasznie przepraszam za opóźnienie, jednak mam ważną informację, od teraz rozdziały będą się pojawiać w środy co tydzień bądź dwa, to zależy od mojego wolnego czasu.
A ten rozdział taki trochę objaśniający postać Olki z mojego opowiadania, dlatego nie umiem wymyślić pytań, jednak zostawcie nawet najprostszy komentarz, przecież wam to nie sprawi trudności a dla mnie to tyle radości.
Pozdrawiam
Nadia
Potrząsnęła energicznie głową, żeby odpędzić się od tych myśli, przecież miała tego nie robić. Podeszła do okna i oparła się o parapet. Ujrzała za szkłem to co zwykle: sąsiedni budynek, którego czerwona, matowa barwa nie umiała wywołać u Oli pozytywnych uczuć, drzewa, na których zostały pozostałości liści, samochody, najczęściej srebrne, a na koniec tego obrazka pozostali śpieszący się ludzie. Kobieta jednak nie umiała się zająć samym patrzeniem na ten widok, musiała się czymś zająć. Przejechała ręką po kamiennym parapecie, po tym spojrzała na swoją dłoń. Wtedy dojrzała wybawienie od swoich myśli: kurz. Mogła posprzątać! Szybkim krokiem podeszła do szafki, wyciągnęła swoją ścierkę i zamoczyła ją w wodzie. Postanowiła zacząć od wycierania kurzy, a pokoje sprzątała, według ustalonej reguły, jej początkiem była sypialnia. Wcześniej wzięła krzesło z kuchni, a teraz na nim stała i wycierała górną część szafy.
Takiego sposobu czyszczenia nauczyła ją mama, mówiła, że w ten sposób kurz nie spada na umyte już części pokoju, takie jak biurko, które znajdowało się niżej. Wspominała jeszcze wiele o sprzątaniu, w końcu spędzała dużo czasu w domu i miała związane z tym doświadczenie. Pamięta, jak kiedyś rozbiła jej ulubioną filiżankę mamy, bo chciała wytrzeć kurz z półki, a potem została zganiona. Pamięta ten moment, kiedy po policzku Joanny spłynęła łza. Wtedy nie wiedziała, o co chodzi, przecież mama ją zawsze uczyła, że trzeba dbać o porządek. Wojciech się bardzo zdenerwował, kiedy zobaczył żonę w takim stanie i okrzyczał małą Olę. Dziewczynka wtedy się skuliła, zaczęła przepraszać i łkać. Jej matka wtedy wzięła ją na swoje kolana, pogłaskała ją po swojej małej główce i powiedziała, że nic się nie stało. Dziecko wtuliło się w mamę, czuło, że nadal płacze, przez co same roniło łzy. Nie chciało, żeby mama płakała, ale nie mogło nic zrobić. Wtedy przyszedł ojciec, pozbierał szkło, szepnął coś do ucha Joasi, a ona jako odpowiedź ucałowała go w policzek. Nadal nie wie do końca, czemu jej rodzicielka płakała, ale była pewna, że ta filiżanka musiała coś znaczyć.
To był pierwszy raz, gdy widziała jej łzy, ale nie ostatni. Kiedy zdiagnozowali u niej nowotwór piersi, płakała. Młoda Wysocka stawała wieczorami przy futrynie drzwi i stała, patrząc na cierpienie matki. Chciała do niej podbiec, przytulić ją i poprosić, żeby nie była smutna, była wtedy dzieckiem, nie mogła zrobić nic więcej, nawet wtedy nie docierało do niej, że ją straci. Myślała, że jej przyjście nic nie da, skoro odtrącała jej tatę, który miał zawsze u niej łatwiej, przynajmniej z jej punktu widzenia. Stawała tam, patrzyła, a potem wracała do pokoju i płakała, cicho i bez świadków. Kiedyś nawet jej ojciec przyszedł do niej, a ona, wcześniej słysząc jego kroki, leżała w sposób, w którym nie zobaczy jej twarzy. Czuła, że nie powinna okazywać tych wszystkich uczuć. Parę dni później, kolejnego wieczoru znowu usłyszała dźwięk płaczu, tym razem mocniejszy. Potem dźwięk tłuczonego szkła. Swoimi krótkimi nóżkami szybko pokonała odległość dzieląca jej i pokój jej rodziców. Stanęła przy jak zwykle uchylonych drzwiach i dojrzała zrozpaczoną matkę, stojącą nad rozbitą porcelaną. Wysocki wtedy podszedł do żony i zamknął ją w swoich objęciach, chociaż się wyrywała. Płakała, a po policzku policjanta również spływały łzy. Mała Ola nie rozumiała, że matka ma złośliwy nowotwór piersi i, że szanse na przeżycie są małe. Poszła tylko do pokoju i płakała, bo wiedziała, że dzieje się coś niedobrego.
Po dłuższej walce jej matka przegrała walkę i straciła życie. Ola miała wtedy dziesięć lat. Tego dnia czekała przed szkołą na przyjazd ojca. Martwiła się swoimi ocenami, dostała jedynkę, pierwszą od jakiegoś czasu. Jednak nikt po nią nie przyjechał. Poszła więc pieszo do domu, po dwudziestu minutach doszła. Otworzyła drzwi swoim zestawem kluczy, za który wtedy dziękowała. Weszła do środka i od razu krzyknęła na cały głos:
- Już jestem mamusiu! - zawsze tak się z nią witała, bo widziała wtedy jej uśmiech. Jak opowiadała jej o swoich problemów, to ona uważnie słuchała i dociekała, czy przypadkiem nie koloryzuje. Jednak tym razem odpowiedziała jej cisza. Głucha i przerażająca. Rzuciła plecak na kanapę i zaczęła biegać po pokojach, szukając kogokolwiek. Nikogo nie było. Myślała, że ojciec jest w pracy, a mama, która zawsze była w domu, po prostu wyszła na chwilę. Miała zaraz wrócić. Dopiero o osiemnastej wrócił ojciec, czyli pięć godzin później. Był załamany, miał czerwone oczy. Nie zauważył córki stojącej w drzwiach, więc skierował się do salonu, w którym od razu rzucił się na kanapę. Ola podeszła do taty i zadała pytanie, którą dręczyło ją od wejścia do domu:
- Gdzie jest mamusia?
Mężczyzna podniósł wzrok na swoją córkę i położył rękę na jej ramieniu
- Mama nie wróci.
- Czemu? Zostawiła nas? - wtedy pierwszy raz od kilku miesięcy zaczęła płakać przy ojcu.
- Nie mogłaby tego zrobić. Ona umarła - powiedział tak, jak mu zalecił psycholog. Dziewczynka wtedy zaczęła płakać. Aż do dnia pogrzebu wracała do domu i szukała mamy, ale jej nie znajdywała.
Wojciech starał się jej pomagać, ale nie umiał, więc zapisał ją do pani psycholog, która pomagała też mu. Ola chodziła do psychologa, ale od początku była do niego źle nastawiona. Była smutna, że tatuś z nią coraz mnie rozmawia. Ale taka była kolej rzeczy. Po roku mężczyzna dostał awans w pracy, zaczął coraz więcej czasu spędzać na komendzie, odsuwając się od córki. Wciąż trudno było mu pogodzić się ze śmiercią żony, więc zatracał się w pracy. Dlatego też Aleksandra musiała dojrzeć szybciej, niż wszyscy inni. Kiedy poszła do innej szkoły, już całkiem zamknęła się w sobie, miała tylko jedną koleżankę z klasy, od której pożyczała zeszyty i czasem gadała. Reszta jakoś nie wchodziła w jej gusta, wszyscy byli tacy szczęśliwi, nabijali się ze wszystkiego, kiedyś nawet się śmiali z jej mamy. A jej mama była bardzo dobra za życia i nie akceptowała nabijania się z niej. Przez to mało przeżyła sytuacji z ludźmi, wcześniej nigdy nie zakochała się w nikim tak mocno jak w Mikołaju, w, jeszcze wtedy, żonatym facecie.
Trzeba przyznać, że ta śmierć aż tak nie wpływa na jej teraźniejsze życie, jej kontakty z ojcem poprawiły się, ogólnie stała się bardziej towarzyska i twardsza. Chociaż ta pierwsza miłość jest dość dziwna, naczytała się o miłości tyle książek, że była pewna, że się zakochała, ale często nie umiała opanować swoich emocji. Początkowo nawet wypierała się tego uczucia, jednak z czasem dało o sobie silnie znać i zaczęła czynić tak, jak jej mówiło serce. Pewnie dlatego zachowywała się czasem wobec niego tak niemile, po prostu nigdy wcześniej nie żyła tak aktywnie, nie miała tylu znajomych. A teraz przeszła jakieś załamanie po tych ostatnich wydarzeniach, dziwiła się, że to nie odstraszyło Mikołaja, ale chyba tacy są przyjaciele, nie zostawiają w potrzebie.
Ola powiesiła szmatkę na sznurek, żeby wyschła, po czym skierowała się do sypialni. Kiedy była w środku otworzyła szafę, a jej oczom rzuciła się przepiękna suknia, którą miała założyć już jutro. Specjalnie zbyła Mikołaja, który ją podwiózł, żeby tego nie zobaczył. Chciała na nim wywrzeć jak największe wrażenie. Szybko jednak zamknęła szafę, żeby nie powrócić myślami do ukochanego. Sprzątała mieszkanie przez cały dzień.
Ach, ten tytuł, na który nie miałam pomysłu.
Pozdrawiam Tyśka i Taką Miłość, którzy pomogli mi dostrzec me błędy. Postaram się je poprawić i czekam na więcej krytyki :D
Strasznie przepraszam za opóźnienie, jednak mam ważną informację, od teraz rozdziały będą się pojawiać w środy co tydzień bądź dwa, to zależy od mojego wolnego czasu.
A ten rozdział taki trochę objaśniający postać Olki z mojego opowiadania, dlatego nie umiem wymyślić pytań, jednak zostawcie nawet najprostszy komentarz, przecież wam to nie sprawi trudności a dla mnie to tyle radości.
Pozdrawiam
Nadia
Subskrybuj:
Posty (Atom)